środa, 4 września 2013

Człowieczy los


Ehhhh, życie.

Właśnie wychodziłem z domu do lekarza jak zadzwonił telefon. Kiedy grzyba, myślę sobie.
Patrze i oczętom nie wierzę: dzwoni B.
Toż to święto nowe narodowe ogłosili czy co?
A to faktycznie ona, komórka jednak nie zwariowała.
Umówiliśmy się na południe w kawiarni w mieście.

Nie widzieliśmy się przeszło rok.
Ona nie mieszka w Szczecinie, ale czasami wpada do miasta, jednak tylko na chwilę. Zapracowana dziewucha.
Ale dzisiaj miała wolne, coś tam nie wyszło.
No i fajnie. Możemy sobie poplotkować.

Doszła jeszcze R., a Z. nie mogła dojść bo chyba zaspała.

Poszliśmy na kawkę do kawiarni.

I ....  szczena opadła.

Zawsze uważaliśmy, że z naszej grupy szwendaczkowej chociaż B. się fajnie ułożyło. Rozwiodła się ze skurwielem, poznała fajnego S., dobrze jej się ułożyło. Nawet jej córki ją popierały, chociaż najmłodsza miała 15 lat jak rodzice się rozeszli.
Wzięła ślub, przeprowadziła się pod Szczecin.
Pełna werwy, energii i szczęścia.
Chociaż ona jedna.

Bo R. zmieniła kilku facetów. Co jeden to większa miłość i szczęście, a po kilku miesiącach okazuje się, że to ani szczęście, ani miłość. Wreszcie w czerwcu odeszła od swojego faceta, z którym razem wynajmowała mieszkanie by nie mieszkać z dziećmi. A w lipcu facet zmarł. Cukrzyk alkoholik, zapił się na śmierć. Teraz ma nowego faceta, szczęśliwa. Czyżby? Nie widać już tego po niej.

Z. jest dużo starsza od nas. I teraz okazało się, że znaleźli u niej raka.

Ale u B. ? 

Pełnia szczęścia, radości i miłości.
Razem jeździli po Polsce, zwiedzali (on pracuje w energetyce, forsy ma jak lodu i nieusuwalność z pracy), wypoczywali. Żyli szczęśliwi i radośni. Jej córki są dorosłe, on nie ma dzieci. Raj.

A dzisiaj się okazało, że B. w piątek się wyprowadza od S. Rozwodzi się. Na wielkanoc niewiele brakowało aby wykorkował. Cukrzyk i alkoholik w jednym. Cały czas nie pił, wiedziała że wyszła za byłego alkoholika. Ale alkoholik jest zawsze alkoholikiem, nawet jak nie pije. Ale starał się, nie pił. Wszystko było dobrze.
Ale ... w pracy musi wypić, bo jak nie wypije to ludzie w Dolnej Odrze (elektrownia) nie chcą z nim pracować.
Więc od czasu do czasu pił jakieś piwko z nimi, małą pięćdziesiątkę. Musiał, albo by wyleciał z roboty. Tak,tak.
To nie pomyłka. Jakby nie pił wyleciałby z roboty, a pensja i dodatki piękna. I ta nieusuwalność z pracy. Poszedłby na inny dział, gdzie kasa dużo mniejsza i robota cięższa.

I wpadł w ciąg. Zaczął znowu pić. Najpierw na Sylwestra zabrali go pijanego do szpitala - cukier. Na Wielkanoc cukier miał 550 i niewiele brakowało by się rozstał ze światem. B. zapowiedziała mu, że z pijakiem żyć nie będzie.
Ledwo przetrzymała Wielkanoc. Ułożyło się. Znowu był trzeźwy, a oni szczęśliwi. Do wakacji nad morzem.
W drugim tygodniu jak zaczął pić (sierpień) tak do dzisiaj nie wytrzeźwiał.
Ona nie jest w stanie więcej zrobić i wytrzymać.
Kocha, ale ma już dosyć.
Więc w piątek, po raz trzeci, zaczyna swoje życie od zera. Nie ma nic. Wynajęła ruderę, bez łazienki i wc w mieście. Złożyła CV i na 98% ma mieć pracę. Okaże się za tydzień.
Podsumowała swoje życie jednym zdaniem: od Z. (pierwszego męża) wyprowadzała się szczęśliwa, od S. wyprowadza się nie szczęśliwa.

Fakt, że to bardzo silna, i wielka duchem kobieta, chociaż wielkością fizyczną drobniutka.
Da sobie radę, tego jestem pewien. Ale żal mi jej.

Z naszej paczki myśleliśmy, że chociaż jej jednej naprawdę ułożyło się w życiu. Promieniała zawsze, nawet rozmawiając przez telefon. A tu ....








ps. specjalnie nie piszę nic o sobie w tym wpisie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za odwiedziny i komentarz. Życzymy miłego dnia.